Łyżeczka życia dla Weroniki

Ten kto nie zdążył kupić tygodnika w grudniu może tu przeczytać.

WPISANY PRZEZ REDAKCJA TYGODNIKA KRĄG

– Jest coś szczególnego, co chciałabyś dostać pod choinkę? - zapytałem chorą na białaczkę Weronikę. - Chciałabym być zdrowa. Tylko tyle...


O czym marzy się, kiedy ma się 10 lat? Pewnie o nowej zabawce, może tablecie, jeszcze fajniejszej grze na konsolę, jakimś zwierzaku, wypasionych butach. Żeby nas w szkole lubiano, nauczyciele zadawali jak najmniej i żeby w brzuszku było pełno, a rodzice nie gonili do sprzątania pokoju. 
Może to uproszczenie, ale życie Weroniki Zielińskiej ze Starego Strącza, wtedy 10-latki, dziś 14-letniej dojrzewającej dziewczyny, było tak skomplikowane, że o tych rzeczach na pewno nie myślała. Jej domem był szpital, codziennością kroplówki, a o koleżankach mogła tylko pomarzyć, bo gdy nie była w klinice, to akurat jechała na kolejną chemię. Tak było przez ostatnie cztery lata.

Dzieci bez włosów
W kwietniu 2010 roku Weronika trafiła do nowosolskiego szpitala po skierowaniu od lekarza rodzinnego. - Lekarka zwróciła uwagę na czerwone oczy Weroniki. Mówiła, że z hemoglobiną  na poziomie 6, gdzie norma jest od 12, powinna mieć białe. Stwierdziła, że na 99 procent nastąpiła jakaś pomyłka w badaniu – wspomina Alicja Zielińska, mama dziewczynki. Zrobiono jej kolejne badania, m.in. USG i rentgen, ale niczego niepokojącego nie wykazały, z tym że hemoglobina leciała w dół.
Lekarze umówili ją w klinice we Wrocławiu. W karcie wypisowej z nowosolskiej lecznicy czytamy: „Niedokrwistość znacznego stopnia. Obserwacja w kierunku aplazji szpiku, leukemii”. 
Z tym rozpoznaniem Weronika pojechała do Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej V Przeszczepiania Szpiku Kostnego przy ul. Bujwida. - Jechaliśmy tam z myślą, że zrobią badania i do domu. Kiedy siedzieliśmy na korytarzu kliniki, widzieliśmy łyse dzieci, kroplówki 2,5-, 3-litrowe, grube igły. Weronika zastanawiała się, czemu te dzieci nie mają włosów? - wspomina ten pierwszy wyjazd do Wrocławia mama dziewczynki. Zrobiono jej wyniki. Hemoglobina poleciała jeszcze niżej. Lekarze stwierdzili, że to prawdopodobnie białaczka, ale żeby stwierdzić jaka, musieli pobrać szpik. Po tygodniu zrobili trepanobiopsję, z kręgosłupa wzięli wycinki kości, które na szczęście nie były zajęte. Płyn mózgowy też nie za to szpik był zajęty w 30 procentach. I to była ta dobra wiadomość. Zła, że Weronika niestety jest nosicielką ostrej białaczki szpikowej. Po tygodniu miała już wkłucie centralne i szła pierwsza, ostra chemia. 
Dla rodziny to był szok. - Moja mama miała białaczkę. Walczyła dziewięć miesięcy i ostatecznie zmarła w wieku 33 lat. To było ponad 20 lat temu, więc wiadomo, leczenie było inne. Ciężko było z krwią, mamy brat był wojskowym, to nawet żołnierzy z Żar woził do  Poznania, żeby oddawali krew. Męża siostrzenica też miała białaczkę, tylko że limfoblastyczną. Zmarła w wieku 7 lat mamie na rękach, więc nie muszę mówić, jak my to ciężko znosiliśmy, na naszą rodzinę padł blady strach. Weronika mówiła dosłownie: „po co mnie leczycie, jeśli i tak umrę” - wspomina A. Zielińska, która dodaje: - Ne poddaliśmy się, byliśmy tam po to, żeby ją wyleczyć. 
Do końca lipca trwała ciężka chemia. Przez cały ten okres dziewczynka w domu była w sumie może z tydzień. - Rzadziej wymagała podawania krwi, częściej płytek. Jej odporność była niska do tego stopnia, że zwykły katar był problemem i powiem szczerze, że zagrożenie życia było ogromne – opowiada A. Zielińska. W sierpniu 2010 r. Weronika przeszła radioterapię, potem na chemię podtrzymującą w tabletkach. Leczenie szło w dobrym kierunku. Jak słyszymy od jej mamy, miała bardzo dobre wyniki aż do lutego kolejnego roku. Zrobiono kolejną biopsję, ale lekarze nie wiedzieli, jak to rozpoznać. Z czasem któreś z kolejnych badań potwierdziło, że choroba wróciła.

Bliźniak z Niemiec
To był początek marca 2011 r. Kolejne dwa cykle silnej chemii, a później już badania zgodności szpiku rodziców i rodzeństwa Weroniki, czy któreś z nich może być dawcą, bo przeszczep był nieodzowny. Okazało się, że nie. Dlatego klinika zwróciła się do banku szpiku. I tu ogromne zaskoczenie. Dawca znalazł się zaledwie po 1,5 miesiąca, podczas gdy niektórzy czekają latami. Bliźniakiem genetycznym Weroniki okazał się wówczas 20-letni chłopak z Frankfurtu. 
21 maja tego roku przeprowadzono przeszczep. W szpitalu Weronika spędziła 12 tygodni, bo pojawiły się powikłania. Jesienią okazało się, że Weronika ma skrzeplinę w prawej komorze serca na 8 milimetrów. 
- Wystraszyliśmy się, bo lekarz powiedział, że urwanie takiej skrzepliny skutkuje zatorem, a z tym już się nic nie zrobi – opowiada mama Weroniki. Rozpoczęła się kolejna walka, tym razem toczona przez kardiologów.  Weronika brała codziennie zastrzyki i ostatecznie udało się rozgonić zagrożenie. W sumie wzięła ich aż 98! 
Życie powoli zaczęło wracać do normy. Weronika wróciła do 6 klasy, potem poszła do gimnazjum, gdzie chodziła tylko pół roku. Wczesną wiosną 2014 roku z rodzicami pojechała na kontrolę. Miała wyniki jak u zdrowego człowieka. Zaczęła brać hormony, bo chemia zablokowała jej odpowiedni rozwój. Marcowe badania znowu pokazały, że coś jest nie tak.  Potwierdziło się, że choroba po raz kolejny powraca. Na koniec czerwca przygotowano kolejny przeszczep. 
- Nie było żadnych powikłań, ale okazało się, że komórki białaczkowe ponownie się aktywowały. W październiku wyszło, że trzeba wznowić procedurę z dawcą – relacjonuje A. Zielińska. 
W poniedziałek 15 grudnia lekarz z wrocławskiej kliniki pojechał pobrać szpik do Niemiec. Dzień później podano go Weronice. - Dostała tzw. dolewkę, tylko 5 mililitrów podanych przez strzykawkę, mniej więcej tyle, ile mieści się na łyżeczce – słyszymy od mamy 14-latki. Szpiku udało się pobrać więcej i został zamrożony, gdyby w przyszłości była potrzeba kolejnego wtłoczenia do organizmu. - Obecnie czuję się dobrze, szykujemy się do świąt, choć choinki jeszcze nie ubrałyśmy – uśmiechała się podczas rozmowy Weronika, która ze swoim genetycznym bliźniakiem z Niemiec już pisała  listy. To on odezwał się pierwszy, choć zgodnie z procedurą mógł to zrobić po trzech miesiącach od przeszczepu. Nie znając adresu mógł skontaktować się z Weroniką za pośrednictwem kliniki. - Napisał do nas w dwóch językach, po niemiecku i angielsku – wtrąca mama 14-latki. - Temu chłopakowi z Niemiec jestem ogromnie wdzięczna, że uratował mi życie – dodaje Weronika.

Wielki Szu 
nad Jeziorem Sławskim 

Jej choroba niesamowicie zjednoczyła mieszkańców Sławy i okolic i zmotywowała do pomocy dziewczynce. Jak z rękawa posypały się akcje pomocowe i charytatywne, z których dochód był przeznaczany na jej walkę z chorobą. Spośród nich jedną z najciekawszych i zrobionych z największym rozmachem była akcja „Slawa Lake Challenge”, która wzięła się z modyfikacji inicjatywy na oblewanie się wodą i wpłacania pieniędzy na rzecz fundacji zajmującej się leczeniem chorych na stwardnienie zanikowe boczne, czyli Ice Bucket Challenege. Paweł Żygadło i Jarosław Moryto, obecnie radni miejscy w Sławie, którzy dziś na sesjach siedzą ramię w ramię, zeszłego lata akcją zarazili wielu sławian, którzy wskakiwali w ubraniu do jeziora i wpłacali pieniądze na leczenie chorej dziewczynki. Przedsięwzięcie urosło do takich rozmiarów, że do akcji włączał się choćby znany z roli Wielkiego Szu Jan Nowicki, łowca fotoradarów Emil Rau czy członkowie kabaretu Paranienormalni, którzy nie tylko wskoczyli do jeziora, ale wystąpili w Sławie z kabaretem. - Podczas jednego z wakacyjnych wyjazdów nad morze miałem okazję ich poznać, skontaktowałem się z nimi i zgodzili się przyjechać – mówi Krzysztof Kliber, człowiek, który stoi za ściągnięciem Paranienormalnych do Sławy. - Ich występ na godzinę pozwolił nam zapomnieć o chorobie, o widoku grubego segregatora z kartami leczenia i wypisami ze szpitala Weroniki – mówi o tym występie A. Zielińska. 
Pomysłodawcy „Slawa Lake Challenge” chcą z akcją ponownie ruszyć z kopyta wiosną, kiedy nad Jezioro Sławskie ponownie wrócą turyści. -  Teraz chcemy „przezimować”, a w planach w ramach naszej akcji jest zejście pod lód strażaków ze Wschowy, którzy dostali nominację do kolegów ochotników ze Sławy oraz pokazy na lodzie umiejętności żużlowca Patryka Dudka. Myślimy także o ściągnięciu do nas morsów, wiem, że fajna grupa działa w Nowej Soli i jeśli będzie miała ochotę, to czekamy na nich w Sławie. Tylko pogoda na razie nie dopisuje, ale liczymy, że śnieg w końcu spadnie - uśmiecha się P. Żygadło.  
Weronika, która w dniu publikacji tego numeru TK miała przejść kolejne badania, jest ogromnie wdzięczna wszystkim tym, którzy przyłożyli małą cegiełkę do tego, żeby jej pomóc. 
- Mogę tylko podziękować, jestem wam wszystkim ogromnie wdzięczna, a korzystając z okazji za pośrednictwem Tygodnika Krąg chciałabym wszystkim życzyć zdrowych, spokojnych świąt – mówi W. Zielińska. - Czy jest coś szczególnego, co chciałabyś dostać pod choinkę – zapytałem ją na koniec naszej rozmowy. - Chciałabym być zdrowa. Tylko tyle... 
I tego ci, Weroniko, życzymy. 
Mariusz Pojnar

 

od redakcji gminaslawa.pl :

Od tamtego czasu miało miejsce jeszcze jedno wspaniałe wydarzenie. Do Sława Lake Challenge nominowana została Justyna Baumann i Jej koleżanki . Zapowiedziały Mikołajkowe Zumbogranie dla Weroniki i ten pomysł okazał się prawdziwą bombą!!! Jak dziewczyny obiecały tak się stało . Turniej piłkarski i zumbogranie przyniosły ponad 11 tys. złotych . Wiele osób miało swój mały udział w tej imprezie i wyszło naprawdę świetnie. Wszyscy bili szczęśliwi że mogą brać udział i przy okazji pomagać. 

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież